Mam kryzys twórczy - to chyba widać.
Niestety szybko mnie nudzi to co robię i szukam co by tu robić innego. Komputer nie jest bez winy, bo stary, ze słabym procesorem. Dodatkowo zasięg jest kiepski i każda strona otwiera się godzinami. Szkoda mi czasu na siedzenie i gapienie się w ekran godzinami.
W trakcie kryzysu twórczego zainteresowałam się zdrową żywnością. Na początek zaczęłam dokładnie czytać nalepki na opakowaniach. Mam z tym trochę problem, bo wzrok już nie ten, ale to co wyczytałam nawet bez szkła powiększającego przyprawiło mnie o chorobę nerwową. Nie ma wyrobów bez chemikaliów. Wiedziałam o tym wcześniej, ale starałam się wyrzucić to ze świadomości, bo przecież coś trzeba jeść.
Nie wiem kiedy dojrzałam do czytania etykiet. Może wtedy, gdy kolejni znajomi zaczęli chorować na raka, stwardnienie rozsiane lub inne paskudztwa. A może wtedy, gdy w znanym telewizyjnym programie miła pani uświadomiła mi, że rodzynki, które lubię i dodaję do wielu potraw, którymi karmiłam moją córkę też są konserwowane.
Ale w całkowite osłupienie wprowadził mnie artykuł na temat rafinacji oleju. Szybko pobiegłam przeczytać etykiety stojących na półkach w mojej kuchni hipermarketowych, z pierwszego tłoczenia, olejów kujawskiego i z pestek winogron i ostatnim wysiłkiem woli powstrzymałam się przed wrzuceniem ich do kosza. Z chytrości odstawiłam na bok z przeznaczeniem na olej techniczny np do smarowania rąk. Niestety, ani olej z pestek winogron ani kujawski do smarowania rąk się nie nadały. W ogóle nie wsiąkały w skórę, ręce były tłuste, a po wytarciu suche jakby nie były smarowane. W między czasie wywaliłam do śmietnika krem do rąk z parabenami i w ten sposób zostałam w tzw"czarnej dupie". A ja kobieta pracy jestem, to i ręce mam spracowane. I jak tu z takimi rękami pokazać się w pracy?
Błąkając się po internecie, natknęłam się na artykuł o olejach tłoczonych na zimno. Długo myślałam nad zakupem i wyborem firmy. Oleje tanie nie są i łatwo je zepsuć nieodpowiednim przechowywaniem.
Wreszcie nabyłam litrową butelkę oleju lnianego, dwie półlitrowe słonecznikowego i rzepakowego i olej kokosowy do ewentualnego smażenia. Bo na olejach tłoczonych na zimno (z wyjątkiem rzepakowego) smażyć nie wolno.
Początki były trudne. No bo co z tym olejem robić, skoro nie wolno na nim smażyć. Olej lniany śmierdział dla mnie rybami, a nie żadnymi orzechami. Zaczęłam od podawania go psom, mając nadzieję, że choć im będzie smakował. Następnie dodałam łyżeczkę do jogurtu naturalnego tworząc wraz z mielonym siemieniem lnianym i słonecznikiem miksturę dającą się zjeść. Po trzech dniach jogurt z olejem zaczął mi smakować. Dziś zrobiłam na kolację surówkę z rzodkwi z cebulą i dodatkiem oleju lnianego. Zjadłam ze smakiem i chcę więcej. Chyba mam niedobór omega 3 i 6.
No i na koniec posmarowałam ręce. Olej wsiąkł w skórę w ciągu 5 minut, nie zostawiając śladu. Po kilku smarowaniach, ręce mam wygładzone, żadnych pęknięć, zadziorów, spalonej i zmacerowanej skóry. Nie do wiary.
W tej walce z chemikaliami w pożywieniu i w innych dziedzinach życia jestem jak zwykle osamotniona.
Nikt z mojej rodziny nie podłapał tematu. Ani moja schorowana siostra, ani schorowana mama, ani siostrzenica też schorowana choć jeszcze zupełnie mała. Na córce, na razie zdrowej, brzydko wymuszam kupowanie jedzenia pozbawionego chemikaliów szantażem, ale odnoszę wrażenie, że robi to bez przekonania. Koleżanki w pracy - słuchają z grzeczności.
Dlaczego ludzie nie przejmują się własnym zdrowiem? Bo tak jest wygodniej, bo jakoś to będzie? Bo są głupi, niedouczeni, nieświadomi? Bo nie chcą wiedzieć?
Rozumiem, kiedyś nie było internetu, człowiek był jak ta ciemna masa. Jak mu kazano jadać margarynę, bo zdrowa, to jadł. Ale dzisiaj, przecież wszystko można wyczytać. A mimo to ludzie tkwią nadal w głupocie. I dalej kupują margarynę bo gdyby nie kupowali to by jej w sklepach nie było. Nie wiem jak to skomentować, ale lekarz w szpitalu mojej siostrze powiedział, że najlepszy jest zwykły olej rzepakowy - oczywiście rafinowany. A moja siostra wierzy lekarzom.