Przygody ze zwierzętami, które w mieście się nie zdarzają na wsi są codziennością.
Dzisiaj zdarzył i się taki oto przypadek.
Pozostała mi po zimie sterta drobnych gałęzi, które służyły mi na rozpałkę. Gałęzie pocięte i równo ułożone, leżą sobie wzdłuż ściany domu. Ponieważ jest zimno i pada deszcz, zapaliłam w piecu kuchennym.
Przyniosłam do domu wiązkę gałęzi, usiadłam i rozmawiając z córką przez telefon, wkładałam pojedynczo gałęzie w gardziel pieca.
I nagle ze sterty złożonej na podłodze wylazło takie oto zwierzątko:
Wylazło i w pośpiechu pomaszerowało pod lodówkę.
Chwilę trwało, zanim udało mi się je capnąć i zrobić zdjęcie. Dobrze, że nie włożyłam do pieca całej wiąchy na raz. A swoją drogą te gałęzie leżą ok. 1 m nad ziemią na deskach. Jakim cudem ten kuzyn dinozaura tam się dostał?
Ze zwierzętami miałam różne przygody. Niektóre śmieszne, niektóre tragiczne.
W czarnych barwach wspominam przygodę z zającem. Poszłam kiedyś z psami na spacer. Psy były uwiązane na smyczach automatycznych, bo z uwagi na obecność dzików, nie chodzę z nimi luzem po łąkach niestety.
Nagle psy wyrwały do przodu tak szybko, że nie zdążyłam zareagować i dopadły zająca.
Zanim ja dopadłam do nich, zając był już prawie uduszony, ale jeszcze żywy. Postanowiłam, że ja tego zająca uratuję. Wzięłam go na ręce, zawinęlam w kurtkę i zaniosłam do domu. Po drodze podrapał mi brzuch, a potem to co podrapał obsikał. I oczywiście po godzinie przeniósł się "na łono Abrahama".
A ja wtedy zaczęłam się zastanawiać dlaczego on nie uciekał. Przyszło mi do głowy, że pewnie był chory. A na co zające chorują najczęściej. Ano na wściekliznę.
Jak już to wymyśliłam, to musiałam coś z tym zrobić. Zabrałam zająca do Krakowa, do Zakładu Higieny Weterynaryjnej. Po dwóch tygodniach był wynik. Zając nie był chory na wściekliznę. Uff.
Skończyło sie na strachu, ale zająca żal mi do dzisiaj.
Żeby nie kończyć wpisu ponuro, opowiem historię z jeżem. Jadąc kiedyś rano przez wieś, zauważyłam, że na drogę wyszedł mi jeż. Niósł w pysku worek celofanowy. Zatrzymałam sie na drodze, podeszłam do jeża i próbowałam go od tego worka uwolnić, przekonana, że w ten worek się zaplątał. Tymczasem jeż worek niósł ze świadomością, że to cenne znalezisko i wcale nie chciał go oddać. Zaczął się ze mną szarpać, wydzierając worek wlazł mi aż na buty.
I w końcu wściekły zrezygnował, obrócił się na pięcie i pomaszerował w krzaki - pewnie aby znaleźć kolejny worek :)
I jeszcze jedna historia . Jadąc kiedyś Zakopianką do Krakowa zauważyłam, że wzdłuż drogi łąką biegną , wyraźnie spłoszone, dwie sarny.
Zwolniłam, obawiając się, że mogą wylecieć na drogę. W pewnym momencie sarny jak na komendę skręciły na drogę. Jedna przeleciała przed maską w odległości może 10 m, druga która była trochę w tyle wypadła za nią, i wtedy na lewym pasie, na wprost niej pojawił się samochód. Zderzenie było nieuniknione, nacisnęłam hamulec, a wtedy sarna uniosła się w powietrze jak na skrzydłach i przeskoczyła samochód. A potem jak gdyby nigdy nic przebiegła drugi pas Zakopianki i wydostała się na łąki po drugiej strony drogi.
Ech mieć kamerę w takich sytuacjach. Może ktoś z Was przeżył w życiu podobne historie?
Łomatko, a co to za jaszczur ? Wiesz może, tak z ciekawości ?
OdpowiedzUsuńA swoją drogą - jakby mi z pomiędzy opału COŚ wyszło i pobiegło pod lodówkę - to by mnie aż w Zakopanem słyszeli - a mieszkam w Szczecinie :-)))
Jaszczurka zwinka - prawdopodobnie. Nie znam się na dinozaurach :)
OdpowiedzUsuńJa dwa di temu mialam prawie bliskie spotkanie z ogromnym dzikiem. Wracalismy wlasnie na wies z polnocy (800 km z hakiem) i juz o pol do pierwszej w nocy, dwa kilometry od domu nagle wyskoczyl nam przed maske dzik.... Zwinny byl niesamowicie i zaraz zrobil polobrot, ale stachu sie najedlismy, bo to jakis olbrzym....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Nika
PS pozwolilam sobie wspomniec o twoim blogu w jednym z moich "ekologiczno-oszczednych" wpisow :)
http://notatkiniki.blogspot.fr/2013/05/eko-grosik-co-robic-z-resztkami-myde-i.html
Dziki to jest odrębny temat, o którym kiedyś napiszę.
OdpowiedzUsuńJak się ma psy to dziki są dużym zagrożeniem i dla człowieka i dla psa.
Na pewno na wsi takie przygody ze zwierzętami zdarzają się częściej niż w mieście ale to nie prawda, że tylko na wsi. Mieszkam w dużym mieście i zeszłej jesieni, nocą, obudziły mnie strasznie głośne, niespotykane trzaski. Pomyślałam wtedy przerażona o kocie, który mógł przegryźć kabel elektryczny i miotać się od prądu. Okazało się, że rzeczywiście, winny jest kot. Złapał i trzymał w łapach nietoperza, który wydawał siebie te dziwne trzaski - ultradźwięki.
OdpowiedzUsuńMieszkam na przedmieścia a lis sąsiadom kury zabiera, sarny jeszcze niedawno pasły mi się na podwórku a bażanty rozkopują kompost...
OdpowiedzUsuń