niedziela, 23 listopada 2014

Glutenowe Wątpliwości

 Mam Glutenowe Wątpliwości, więc łażę po internecie. A na razie , puki co, nie jem glutenu. Przerzuciłam się na mąkę gryczaną i kaszę jaglaną. Mam za sobą już pierogi z kapustą z mąki gryczanej,  szarlotkę z mąki gryczanej, racuchy z mąki gryczanej, placki ziemniaczane z mąką gryczaną. Placki ziemniaczane były ekstra, chyba lepsze niż z dodatkiem mąki z pszenicy, szarlotka - super. Ciasto bardziej kruche, niż z mąki pszenicznej. W smaku niczym się nie różni. Najgorzej wychodzą pierogi, bo w gotowaniu się rozwalają. Trzeba je bardzo krótko gotować, a wtedy farsz jest zimny. Ale coś jeszcze wymyślę ( patrz znajdę w internecie).
Na zdrowiu na razie nie podupadłam, mimo ostrzeżeń wszystkowiedzących. Mam wrażenie, że zdrowie wręcz mi się poprawiło. Mam mniej centymetrów w pasie i  lepszy nastrój.

Studiując informację w internecie, zainteresowała mnie strona (blog) Tłuste Życie : Mózg na glutenie, czyli czemu nietoelrancja może d...: Kobieta podchodzi do życia zdroworozsądkowo i błądziła tak jak ja.

Nie będę przytaczać fragmentów, skupię się na treści dyskusji, która często umyka czytającym. A ta dyskusja to samo sedno.


  1. A ja się zgadzam z Anonimowym. To, co teraz czytam o glutenie, przypomina mi histerię dotyczącą tłuszczy parę lat temu.
    Bez urazy, ale często widzę w internecie pogoń za wiecznym zdrowiem i młodością, przekonanie, że gdzieś tam istnieje recepta dobra dla każdego, czy to będzie dieta niskowęgloww, czy odstawienie glutenu, smarowanie się retinoidami czy noszenie dobrze dobranego stanika. Czytam komentarze świeżo nawróconych o tym, jak to czytanie składów kosmetyków / dieta tłuszczowa / stanik marki Freya odmienił ich życie, czytam pełne ubolewania komentarze, pochylające się nad tymi nieszczęśnikami, którzy jeszcze oświecenia nie doznali. Ba, ja sama takie komentarze pisałam ;). I chociaż dbam o dietę, cerę, staniki też noszę dobrze dobrane, to jednak mam świadomość tego, że nie na wszystko mam wpływ.
    Ja też czekam na to, aż ktoś wyleczy hashi, czy to dietą, czy inaczej, zgłaszam się na ochotnika do wszelkich badań :). Ale na razie nic takiego nie ma miejsca, mogę, oczywiście, odstawić gluten, strączki, kapustę i zaprzestać wakacji nad morzem, ale po co, jeśli czuję się dobrze? Wiem, że są osoby, które czują rzeczywistą poprawę nie jedząc glutenu, więc ok. Ale jeśli ja tej różnicy nie widzę, to po co przepłacać? W całej tej zabawie przecież o jakość życia chodzi.
  2. Co do glutenu i tłuszczy jedno słowo: geneza.
    I jeśli ktoś uważa, że brak symptomów jest manifestem choroby to powinien się zastanowić ile jest przypadków "czuję się dobrze" i bum zawał serca, bum osteoporoza, bum stwardnienie rozsiane itd. Nie ma gorszych organizmów niż te, które nie dają sygnałów tylko po to aby później było wielkie bum. Oczywiście nie traktowałabym tego w tak wyizolowany sposób jak wyżej, nie uważam że same kosmetyki czy nawet ten cholerny sam gluten może zabić. Ale uważam, że ziarnko do ziarnka i nasza codzienna ekspozycja na dobra i zła 21 wieku po prostu jest większa niż nasz organizm da radę pokonać. Nasze geny się nie zmieniły aż tak jak zmieniła się cywilizacja. Nie wspominając ilu z nas jest dziećmi interwencji, które w naturalnym środowisku by nie przetrwały. To coś znaczy. A jeśli ktoś nie wierzy to nic mi do tego, to tylko informacje :) Każdy z nas sam decyduje co będzie stosować czy w co wierzyć. Nie jestem tu wyjątkiem, również nie praktykuję osobiście wszystkiego o czym pisze, bo człowiek ma naturalną skłonność do posuwania się tak daleko jak tylko może i dopóki coś nas nie cofnie nie będziemy się ograniczać. Ale dla wielu osób taka opcja nie istnieje.
  3. "I jeśli ktoś uważa, że brak symptomów jest manifestem choroby to powinien się zastanowić ile jest przypadków "czuję się dobrze" i bum zawał serca, bum osteoporoza, bum stwardnienie rozsiane itd."

    Ale co proponujesz? Prawda jest taka. że my _musimy_ przegrać tę grę :). Nie ma żadnego cudownego sposobu, który pozwoli tego uniknąć. Oczywiście, racjonalizując swój styl życia, możemy sobie trochę pomóc, ta wstrętna cywilizacja to też medycyna i wciąż wydłużająca się długość życia. Masz rację, w naturalnym środowisku większość z nas nie dożyłaby dorosłości.

    "Każdy z nas sam decyduje co będzie stosować czy w co wierzyć. Nie jestem tu wyjątkiem, również nie praktykuję osobiście wszystkiego o czym pisze, bo człowiek ma naturalną skłonność do posuwania się tak daleko jak tylko może i dopóki coś nas nie cofnie nie będziemy się ograniczać."

    To działa też w drugą stronę. Czasami przyda się ktoś, kto powie, że żadna przesada nie jest dobra. I nie zawsze bardziej restrykcyjna dieta / wyższe stężenie kwasów / ciaśniejszy obwód stanika / więcej treningów = lepiej.
    Ja nie neguję tego, że ktoś to lubi, samą mnie kręci narzucanie sobie różnych rygorów, taki mam charakter. Ale po wypróbowaniu na sobie kilku rożnych rewelacji staram się mieć dystans i wiem, że tak naprawdę wciąż niewiele wiemy. Nie mam żadnej pewności że to, co pomogło statystycznemu Kowalskiemu, mi też pomoże, a;bo nawet tylko nie zaszkodzi. Sama w sobie rezygnacja z glutenu nie brzmi groźnie, ale skąd mogę wiedzieć, jak na mnie wpływa to, co będę jeść w zamian? Może po prostu jeszcze nie było badania z podwójną ślepą próbą ;).

    MS - nie odbieraj tego jako atak na siebie, bo wcale nie to jest moim celem. Bardzo lubię Twojego bloga między innymi za to, że jesteś dość otwarta, potrafisz spojrzeć na sprawy pod różnym kątem. Ale czasami mam wrażenie, że niektórzy ludzie zbyt dosłownie traktują wszystko, co przeczytają, stąd mój komentarz.
  4. Nie odbieram Twojej wypowiedzi jako atak :) Wręcz przeciwnie, Twoje wypowiedzi są konkretne i kulturalne, i ot dyskusja. W ogóle uważam, że skoro rozmawiamy to mam prawo Cię przekonywać do swoich racji i to samo z drugiej strony, inaczej to by nie miało sensu.
    Tak myślę nad tą przegraną walką i masz rację, a jak nie dziś to pewnie za 20 lat na pewno, bo "lepiej" nie będzie, z tym że nie miałabym nic przeciw gdyby ta medycyna potrafiła nam pomóc tak naprawdę. Chodzi mi tutaj konkretnie o podeszły wiek, i fakt, że większość ludzi nie jest w stanie sobie sama poradzić, z czy bez leków. I to nie tylko pomoc w zakresie pierdół jak zakupy tylko często opieka 24h, z powodu wielu typowych chorób. Mam lekkie odchylenie ponieważ widziałam w życiu tysiące starszych osób, które były skazane na innych, to naprawdę ciężkie życie. I to dla rodziny zwłaszcza, bo np. taka osoba z Alzheimerem czy po udarze często nie czuje się źle, lub nie zdaje sobie z tego sprawy.

    A też obserwuję czarno-białe podejście do wielu tematów, czasem myślę, że jest to sensowna opcja...ale większość spraw ma kontekst. Nawet nie tyle skrajne podejście mnie martwi ale tzw. bezmyślne kopiowanie innych zachowań, co jest częste na blogach...ale może tak ma być, myślę że też uczymy się dzieki różnym doświadczeniom. Tylko wiele osób nie wyciąga wniosków i brnie w to co myśli, ze jest sluszne, lub to co kiedys dzialalo...i niestety jestesmy swoimi najwiekszymi wrogami czesto :)
  5. "Nawet nie tyle skrajne podejście mnie martwi ale tzw. bezmyślne kopiowanie innych zachowań, co jest częste na blogach...ale może tak ma być, myślę że też uczymy się dzieki różnym doświadczeniom. "

    Zgadzam się z tym ostatnim, myślę, że do pewnego stopnia nasze błędy są cenne, w końcu na czymś trzeba się uczyć :). Jak to mówią, dobre decyzje są wynikiem doświadczenia, a doświadczenie jest wynikiem złych decyzji.
    Natomiast mam inne podejście do starości, też opiekowałam się wieloma starszymi osobami i myślę, że jestem w dużej mierze przygotowana na to. Nie odbierałam tej opieki nigdy jako ciężar dla mnie, chociaż to oczywiście trudne, traktuję to jako naturalny etap życia. Oczywiście, że lepiej być pięknym, młodym, zdrowym i bogatym, niż starym, schorowanym i biednym, dlatego staram się korzystać z życia tu i teraz, nigdy nie wiadomo, czy jutro choroba lub wypadek nie zmusi mnie do bardziej drastycznych zmian, niż ostawienie glutenu.
  6. Moi "starsi" niestety sami zapracowali na swój stan zdrowia. I to tak bardziej ewidentnie niż glutenem :) Może dlatego myślę, że ja już swój limit błędów żywieniowych wyczerpałam...kiedyś napiszę o tym, myślę że niewiele osób przez 3/4 swojego życia może pochwalić się taką paskudną historią dietetyczną i medyczną. Zastanawiam się czasem jakim cudem nic mi dziś nie jest poważnego...może to ten brakujący element, na który nie mamy wpływu.
  7. Może. Ja też mam swoje za uszami i w okresie, kiedy wizja utraty zdrowia była dla mnie tak abstrakcyjna, że w ogóle o to nie dbałam, i w okresie, kiedy, podobnie jak Ty, przerażona wizją wyziewów z krypty, o zdrowie dbałam aż za bardzo i w niekoniecznie właściwy sposób. Wtedy mi się wydawało, ze jestem w miarę zdrowa dzięki moim staraniom, teraz myślę, że raczej pomimo nich ;). Dlatego teraz staram się podchodzić do wszystkiego ostrożniej i moją zasadą jest szukanie złotego środka. Również w kwestii glutenu, staram się go nie jeść od rana do nocy, ale przeplatam bezglutenowymi posiłkami, wychodzę z założenia, że przesada w żadną stronę nie jest dobra, chociaż nie mam na to żadnych naukowych dowodów :).
    "Moi" starsi bardzo dbali o siebie (mam na myśli osoby bliskie, nie wiem do końca, jaki tryb życia prowadziły osoby, którymi opiekowałam się w hospicjum), zresztą nie wiem, czy można powiedzieć, że ktokolwiek na chorobę sobie "zapracował". Po prostu żył, tak, jak uważał za słuszne. w niektórych wypadkach znamy możliwe konsekwencje, w innych nie. Chociaż sama jestem zwolenniczką zdrowego trybu życia uważam, że nie można mieć do kogoś "pretensji" że nie konserwował się należycie. Dla mnie też nie jest to priorytet życiowy, żeby zdrowo wyglądać w trumnie ;).
  8. Gorzej jak do trumny daleka droga i żyjesz latami przykuta do wózka lub leżysz i jesteś zdana na pomoc innych. I po 10 latach myślisz: trzeba było dbać o to ciśnienie czy mniej pracować czy też nie palić...Mamy jedno zdrowie, albo o nie dbamy, albo nie...ja analizuje przypadki chorobowe od okresu ciąży i wiekszosc ludzi (najczęściej nieświadomie) sama sobie zapracowała na swój stan. Ale nie spotkałam nigdy osoby, która nie czułaby, że coś jest nie tak i nie zlekceważyła tego. I jest wielka różnica między konserwatywnym podejściem, a niedoinformowaniem.
    Ludzie po prostu nie przejmują się swoim zdrowiem, ufają lekarzom, nie szukają informacji i na końcu uważają, że zrobili co mogli...i o ile jest tona chorób czy czynników, na które nie mamy wpływu, to ostatnie trzy ośrodki terapeutyczne, z którymi miałam styczność były w 90% pełne osób z chorobami tzw. cywilizacyjnymi czyli stany po udarach, cukrzyce, wylewy itd.
    I raczej bym powiedziała, że większości osób nie uchodzi nic na sucho :) Są mocne organizmy, są też słabe, które dają radę latami...ale jak już pisałam, łańcuch jest tak silny jak silne jest najsłabsze ogniowo. Co do glutenu, to nie ma żadnych plusów jego jedzenia...są za to przerażające minusy, więc jaki jest sens narażać się po jest jakieś kilka % szans, że nie wpłynie negatywnie? A tak żeby być zupełnie fair to większość osób ze zdrowymi jelitami będzie tolerować jakąś ilość glutenu, tylko jak zmierzyć jaką i jak wiedzieć czy w danym momencie jelita funkcjonuja poprawnie. Nie da się :(
  9. MS, ale ilu takich ludzi przykutych przez 10 lat do łóżka leczyłaś? Naprawdę dasz głowę, że gdyby nie robili tego, czy tamtego, to byliby mniej chorzy? Jeśli chcesz wiedzieć, co się wtedy myśli, to polecam Ci książkę "Ołówek" Katarzyny Rosickiej-Jaczyńskiej. Pewnie uznasz, że sama sobie na to zapracowała, ja jednak znam znacznie więcej osób, które prowadzą podobny albo jeszcze bardziej niezdrowy tryb życia, żadna z nich nie ma SLA. Nie widzę związku między glutenem (który je większość osób w naszym kraju) i 10letnim przykucia do wózka (co się jednak nie zdarza aż tak często).
    Ja dbałam o ciśnienie i cieszyłam się zawsze, że jest niskie, tymczasem okazało się, że serce mi niedomaga, dowiedziałam się o tym zupełnie przez przypadek dzięki czujnemu lekarzowi. "Zapracowałam" sobie na to najprawdopodobniej bieganiem, co robiłam zresztą w zupełnie dobrej wierze. Ale też nie ma pewności, bo nikt mnie nie badał wcześniej.
    Kiedyś ludzie dożywali 40, nikt specjalnie nie dociekał, na co się komu zmarło, więc i chorób cywilizacyjnych nie było :). W naturze jesteśmy już tylko zbędnym balastem, kiedy kolejne pokolenie dojrzewa. Nie zgadzam się też z porównaniem organizmu do łańcucha, to raczej skomplikowana sieć powiązań.
  10. Jasne, że nie jest to złota reguła...pisałam kiedyś w poście dlaczego zdrowi ludzie chorują. Jednak tym bardziej, im słabszy mamy organizm tym bardziej nalezy o niego dbać. Tak ja to widze Diagnozuje ludzi na podstawie ich historii od ciąży jak się da, patrze w oczy, slucham, pytam i przewaznie jakies slabsze ogniwo mialo szanse nie zostac przerwane. Ale mowie w kontekscie chorob nabytych, jak sie ma wade serca czy cokolwiek innego to ciezko oczekiwac, ze jakakolwiek dieta cos tu dramatycznie zmieni. Ale....duze ale...czasem wydaje nam sie, że wiemy co zrobic i robimy tak aby bylo dobrze, a mimo wszystko nie dziala i stan zdrowia nie poprawia sie. I jakokolwiek to nie zdefiniujemy, czy to przeznaczenie czy nieskuteczne leczenie, to wciaz element bezradnosci wygra. Ja patrze bardziej "statystycznie" i zdecydowanie wiekszosc chorych przewlekle ludzi mogla uniknac tego stanu. I nawet gdyby to bylo tylko 60% to wciaz sporo ludzi, prawda?
  11. Oczywiście, nie neguję tego, że mamy w pewnym (mniejszym czy większym) stopniu wpływ na nasze zdrowie. Po prostu nie sprowadzałabym tego do glutenu. Nie mam nic przeciw, gdy ktoś decyduje się go nie jeść, na podstawie mniej czy bardziej racjonalnych przesłanek, czy też akurat ma takie widzimisię. Ale nie wyciągałabym z tego tak daleko idących wniosków, to nie jest lek na całe zło. Komuś może pomóc, komuś nie. Kiedyś też pisałaś, że ludzie mają tendencję do wzmacniania swoich mocnych stron, a ignorowania tych słabszych, widzę to bardzo często w kwestii dbania o zdrowie. 
  12.  
     

niedziela, 9 listopada 2014

Zdrowo?

Dla łaknących wiedzy, internet roi się od diet, przepisów, żywieniowych teorii spiskowych. Co tu wybrać, żeby przeżyć?

Zaczęłam od oleju lnianego,  o którym kiedyś pisałam. Szybko mi przeszło. Dlaczego? Bo koszt transportu był  równy jednej butelce oleju, który też nie jest najtańszy. Bo nie mogłam znaleźć w pracy i wśród znajomych paru osób, które namówiłabym na wspólny zakup oleju,  aby zminimalizować koszty przesyłki.
Stosuję więc hipermarketowy olej z oliwek  tłoczony na zimno, nieoczyszczony. Nie wiem czy lepszy, ale na pewno tańszy gdy nie dolicza się kosztów przesyłki.

Potem na tapetę wzięłam dziką różę. Już w zeszłym roku wynalazłam jaki to cudowny lek na schorzenia stawów, ale zabrakło mi samozaparcia w zbieraniu owoców. Próbowałam wypuścić w to zbieranie mamę, ale się nie dała. W tym roku, trochę mnie koleżanka podkręciła i mam. Ze trzy kilogramy dzikiej róży.
No i co z tym teraz zrobić. Leniwa jestem z natury :) więc wydłubywanie pestek nie wchodziło w grę.
Wymyśliłam, że zrobię susz i zmielę.
Nie mam suszarki do owoców, więc suszyłam  w piekarniku na nikomu niepotrzebnych blachach, pozbieranych po rodzinie.






Suszyła się ze dwa tygodnie w niskiej temperaturze, ale w końcu wyschła.
No to teraz trzeba było ją zmielić. Nie wiem, czy ktoś z doradzających w internecie mielił w domu suszoną różę. Młynek do kawy jej nie pokona. Próbowałam wszystkiego. Łącznie z ruską maszynką do mielenia ziół. Pestki są nie do zmielenia. I w końcu wzięłam blender z funkcją do lodu. A potem poprawiłam w młynku do kawy. I wreszcie mam obiekt moich marzeń. Proszek z suszonej róży.





Wiem, że widać niezmielone do końca pestki. Ale i tak jest sukces.
Jadam różę rano, wieczór i w południe, popijając obficie wodą, żeby się nie udławić. W smaku jest dobra. Słodkawo-kwaśnia. Tylko te cholerne pestki. Włażą w zęby. Można sobie zęba złamać.
Jak się po niej czuję? Dobrze. Nie mam żadnych sensacji żołądkowych i może to sugestia, ale stawy bolą mnie mniej. Planuję kurację prowadzić całą zimę, dopóki róży starczy.

Ostatni mój wymysł, to gluten. Od 2 lat piekę chleb pełnoziarnisty na zakwasie, ale  po tym chlebie nie za dobrze się czuję. O domniemanej szkodliwości glutenu już czytałam, ale  nie bardzo wzięłam to sobie do serca. Aż do wczoraj. Rozmieszałam ciasto na chleb i mnie w tym momencie cofnęło. Siadłam do internetu, poczytałam co nieco i na śniadanie zrobiłam sobie jogurt z aronią. Aronia miała być na nalewkę. Ale nalewka też szkodzi.

Może są miłośnicy aronii, ale ja do nich nie należę. Cierpka w smaku, gorzkawa, błeee. Po przemrożeniu jakby lepsza. Dodałam jogurtu naturalnego, soku z cytryny, starte jabłko i odrobinę cukru i zmiksowałam na masę.  No i da się zjeść. Powiem, że nawet dobre jest.



No to zaczynam życie bez glutenu. Pewnie się nie da na raz. Ale małymi kroczkami-może.

środa, 22 października 2014

Permakultura

Do niedawna nie znałam tego słowa.I do dziś bym nie znała, gdyby nie jabłka.

Sąsiad miał jabłka. Dużo jabłek. Ekologicznych, nie pryskanych. Szkoda takich jabłek. No więc wymyśliłam, że uratować jabłka przed śmiercią na kompoście mogę w jedyny sposób. Trzeba jabłka wysuszyć.
Zaczęłam szukać po internecie informacji jak zrobić suszarnię do owoców. I tak natrafiłam na blog "Przez rok nie kupię jedzenia".  Lektura bloga uświadomiła mi, że nie trzeba się zarobić na śmierć, żeby mieć jakiś pożytek z działki.
Na marginesie, moje tegoroczne uprawy poszły na marne. Pomidory zjadła zaraza, dynie kwitły ale nie owocowały, wszystko zarosło trawą do pasa. W desperacji rzuciłam się do jesiennego kopania. I tak szybko jak się za to zabrałam, tak szybko zrezygnowałam. Idzie się po prostu zamordować.

I wtedy odkryłam permakulturę.

Ideologia jest głębsza,  ale mnie najbardziej wzruszył brak konieczności ciągłego przekopywania ziemi.
W skrócie ziemię należy wyłożyć kartonami i przysypać trawą, słomą lub kto co ma. Kartony zagłuszą chwasty, Pod kartonami i trawą powstanie nowe życie. Przez zimę  wszystko zgnije i zamieni się w humus, ziemię spulchnią dżdżownice i można siać.

To jest piękne i  z tego, co piszą inni uprawiający ziemię w ten  sposób, chyba się sprawdza.

Zgodnie z ideologią wywlekłam wszystkie kartony przeznaczone na makulaturę , wyłożyłam nimi rejon upraw, przysypałam skoszoną trawą i liśćmi. Jak kartonów zabrakło przysypałam ziemię samą trawą. I czekam do wiosny. Sąsiad od jabłek patrzy na mnie jak na wariata, ale nic się nie odzywa.
 
 Po głębszym zastanowieniu się, doszłam do wniosku,  że permakultura i blog "Przez rok nie kupię jedzenia" wpisuje się  doskonale w ideologię minimalistyczną. Pozostaje mi jeszcze sprawić sobie żywą kosiarkę i kurzy traktor i mogę leżeć bykiem :)

Zdjęcie pochodzi z organicznepole.wordpress.com


piątek, 16 maja 2014

Kryzys twórczy

Mam kryzys twórczy - to chyba widać.
Niestety szybko mnie nudzi to co robię i szukam co by tu robić innego. Komputer nie jest bez winy, bo stary, ze słabym procesorem. Dodatkowo  zasięg jest kiepski  i każda strona otwiera się godzinami. Szkoda mi czasu na siedzenie i gapienie się w ekran godzinami.

W trakcie kryzysu twórczego zainteresowałam się zdrową żywnością.  Na początek zaczęłam dokładnie   czytać nalepki na opakowaniach. Mam z tym trochę problem, bo wzrok już nie ten, ale to co wyczytałam nawet bez szkła powiększającego przyprawiło mnie o chorobę nerwową. Nie ma wyrobów bez chemikaliów. Wiedziałam o tym wcześniej, ale starałam się wyrzucić to ze świadomości, bo przecież coś trzeba jeść.

Nie wiem kiedy dojrzałam do czytania etykiet. Może wtedy, gdy kolejni znajomi zaczęli chorować na raka, stwardnienie rozsiane lub inne paskudztwa. A może wtedy, gdy w znanym telewizyjnym programie miła pani uświadomiła mi, że rodzynki, które lubię i dodaję do wielu potraw, którymi karmiłam moją córkę też są konserwowane.

Ale w całkowite osłupienie wprowadził mnie artykuł na temat rafinacji oleju. Szybko pobiegłam przeczytać etykiety stojących na półkach w mojej kuchni hipermarketowych, z pierwszego tłoczenia, olejów  kujawskiego i z pestek winogron i ostatnim wysiłkiem woli powstrzymałam się przed wrzuceniem ich do kosza. Z chytrości odstawiłam na bok z przeznaczeniem na olej techniczny np do smarowania rąk. Niestety, ani olej z pestek winogron ani kujawski do smarowania rąk się nie nadały. W ogóle nie wsiąkały w skórę, ręce były tłuste, a po wytarciu suche jakby nie były  smarowane. W między czasie wywaliłam do śmietnika krem do rąk z parabenami i w ten sposób zostałam w tzw"czarnej dupie". A ja kobieta pracy jestem, to i ręce mam spracowane. I jak tu z takimi rękami pokazać się w pracy?

Błąkając się po internecie, natknęłam się na artykuł o olejach tłoczonych na zimno. Długo myślałam nad zakupem i  wyborem firmy. Oleje tanie nie są i łatwo je zepsuć nieodpowiednim przechowywaniem.
Wreszcie nabyłam litrową butelkę oleju lnianego, dwie półlitrowe słonecznikowego i rzepakowego i olej kokosowy do ewentualnego smażenia. Bo na olejach tłoczonych na zimno (z wyjątkiem rzepakowego) smażyć nie wolno.

Początki były trudne. No bo co z tym olejem robić, skoro nie wolno na nim smażyć. Olej lniany śmierdział dla mnie rybami, a nie żadnymi orzechami. Zaczęłam od podawania go psom, mając nadzieję, że choć im będzie smakował. Następnie dodałam łyżeczkę do jogurtu naturalnego tworząc wraz z mielonym siemieniem lnianym i słonecznikiem miksturę dającą się  zjeść. Po trzech dniach jogurt z olejem zaczął mi smakować. Dziś zrobiłam na kolację surówkę z rzodkwi z cebulą i dodatkiem oleju lnianego. Zjadłam ze smakiem i chcę więcej. Chyba mam niedobór omega 3 i 6.
No i na koniec posmarowałam ręce. Olej wsiąkł w skórę w ciągu 5 minut, nie zostawiając śladu. Po kilku smarowaniach, ręce mam wygładzone, żadnych pęknięć, zadziorów, spalonej i zmacerowanej skóry. Nie do wiary.

W tej walce z chemikaliami w pożywieniu i w innych dziedzinach życia jestem jak zwykle osamotniona.
Nikt z mojej rodziny nie podłapał tematu. Ani moja schorowana siostra, ani schorowana mama, ani siostrzenica też schorowana choć jeszcze zupełnie mała. Na córce, na razie zdrowej,  brzydko wymuszam kupowanie jedzenia pozbawionego chemikaliów szantażem, ale odnoszę wrażenie, że robi to bez przekonania. Koleżanki w pracy - słuchają z grzeczności.

Dlaczego ludzie nie przejmują się własnym zdrowiem? Bo tak jest wygodniej,  bo jakoś to będzie? Bo są głupi, niedouczeni,  nieświadomi? Bo nie chcą wiedzieć?

Rozumiem, kiedyś nie było internetu, człowiek był jak ta ciemna masa. Jak mu kazano jadać margarynę, bo zdrowa, to jadł. Ale dzisiaj, przecież wszystko można wyczytać. A mimo to ludzie tkwią   nadal w głupocie.  I dalej kupują margarynę bo gdyby nie kupowali to by jej w sklepach nie było. Nie wiem jak to skomentować, ale lekarz w szpitalu mojej siostrze powiedział, że najlepszy jest zwykły olej rzepakowy - oczywiście rafinowany. A moja siostra wierzy lekarzom.





czwartek, 2 stycznia 2014

Wszystko jest możliwe





Istotą podróżowania jest oczekiwanie na to co może mnie spotkać. To adrenalina,  zaskoczenie, niespodzianka. Nie mam żadnych obowiązków. Jestem wolna. Moim pragnieniem jest poznawanie człowieka pod wszystkimi szerokościami geograficznymi.

Teresa Bancewicz     


                            O czym jest ten film?                                                                                                                  

O przekraczaniu granic – tych realnych, państwowych (autostopem przez kilka kontynentów).               

O przekraczaniu granic wyznaczonych przez wiek (bohaterka ma 79 lat).                                      

O przekraczaniu granic wyznaczonych przez własną zamożność (miesięczna emerytura Teresy Bancewicz wynosi 900 złotych.    

                                                  
O przekraczaniu granic wyznaczonych przez znajomość języków obcych (bohaterka zna zaledwie podstawowe zwroty w języku niemieckim).  

                                                                             
O przekraczaniu granic obyczajowych (Teresa w wieku 64 lat poznała 40-letniego Greka. Znajomość trwa już 15 lat).      

Wywiad z reżyserką do przeczytania pod adresem 
http://polishdocs.pl/pl/czytelnia/1607/


Film do obejrzenia 22.01.2014r w kinie Elektor w Warszawie. za minimalistyczną cenę 10 zł.
Recenzja brzmi pięknie. Niestety, stwierdzam z żalem, że nie pojadę. Choć POLBUSEM można przejechać za 20 zł w obie strony, to sama podróż z Krakowa do Warszawy zajęła by mi 10 godzin.

A tak w ogóle, to mnie też grozi emerytura w wysokości 900 zł, mam silną potrzebę podróżowania (z upływem lat coraz większą),  nikt ze znajomych i rodziny nie chce ze mną podróżować,   znam parę zwrotów w języku angielskim :) , więc teoretycznie świat stoi przede mną otworem.
Jest jeszcze tylko jeden problem. Do emerytury zostało mi jakieś 15 lat.