Palę czyli:
1. Ogrzewam dom kominkiem
2. Gotuję na drewnie - mam kuchnię kaflową
Z tą kuchnią to jest taka historia, że ze studenckich czasów wyniosłam miłość do starych chałup drewnianych. A w chałupach wiadomo paliło się w piecu kaflowym czyli tzw. kuchni. Do tego doszła jeszcze niechęć do uzależniania się od centralnie dystrybuowanych mediów czyli gazu i wody. ( prąd wobec braku alternatywy musiałam pokochać) I tak w czasach, gdy wszyscy burzą piece uznając je za przeżytek, wymyśliłam, żeby w nowym domu wybudować piec.
Najpierw trzeba było znaleźć zduna. Zdunów było bez liku, tylko żaden pieca postawić nie umiał. Wreszcie znalazł się jeden dziadek. Jak zbudował, tak zbudował. Najważniejsze, że się pali.
Dzisiaj kuchnia w 40 % służy mi do ogrzewania domu i w 60% do gotowania. Kominka uzywam tylko w czasie dużych mrozów. Nie muszę pisać jaka to oszczędność. W zimie zużywam około 12 m3 drzewa. Cena 1 m3 drewna opałowego w naszych okolicach waha się od 160 do 240 zł. Najtańsza jest olcha i brzoza.
Olcha jak wyschnie dobrze się łupi na mniejsze kawałki, co nie jest bez znaczenia przy kuchni, bo nie wchodzą do niej wielkie kawały. Poza tym jak sucha doskonale się pali. Brzozą można palić nawet mokrą. Jest to jedyne drewno, które pali sie nawet po ścięciu.
Drewno kupuję wczesną wiosną, jak tylko zejdą śniegi co oznacza - da się wyjechać na górę.
Jest wtedy w sprzedaży najczęściej drewno letnie już przesuszone, bądź zimowe. Jak wiadomo drewno należy ciąć w zimie, bo wtedy jest najbardziej suche. W lecie ze ściętej brzozy woda aż kapie.
Kupowanie drewna na wiosnę ma same zalety. Ceny sa niższe, bo sprzedawcy chcą się pozbyć starych zapasów. Poza tym mokre drewno przez lato potrafi przeschnąć na tyle, że można nim bez problemów palić w zimie. Z tego powodu nie kupuję dębu. Lato to za mało, żeby go wysuszyć, mokry nie chce się palić i powoduje zarastanie komina.( coś się tam wytrąca)
A co oprócz kupnego drewna. Mam na działce spory zagajnik. Kiedyś jak drzewka były małe, sadziłam je gęsto, bo nie miałam wyobrażenia jakie to wielkie urośnie. No i urosło, no i nadszedł czas na żniwa.
Trzeba część wyciąć, dużą część podciąć.
Nie będą to jakieś oszałamiające ilości, ale zawsze trochę będzie.
Wyznaję zasadę, że nic nie wyrzucam i nie palę bezmyślnie. Przez wiosnę, lato i jesień gromadzę różne obcięte gałązki i gałęzie: z drzew owocowych, z malin, z ziół które drewnieją w jesieni. Wiążę to w pęczki i układam wzdłuż ściany.Trochę się tego uzbiera. Co roku coś trzeba podciąć. Mam żywopłot z tui długości 180 m. Ma 15 lat, co roku jest cięty, bo wyrosłyby już drzewa. Gałązki świetnie nadają się na rozpałkę, nawet mokre się palą.
Mam nawet zamiar zbierać żołędzie z dębów co rosną na działce. W tym roku była tego chyba tona.
I to wszystko wędruje do pieca i daje realne oszczędności. Oczywiście paląc same chabyździa człowiek by nie przeżył zimy. Co prawda dają dużo ciepła, ale palą się za szybko. Zaletą jest, że tworzą popiół który utrzymuje długo żar, więc rano odpada ponowne rozpalanie w kominku.
Na kuchni oczywiście też gotuję, co daje realne oszczędności w zużyciu prądu.
No i ta atmosfera - bezcenne :)