poniedziałek, 8 lipca 2013

Obietnica

 Psy, można powiedzieć że od zawsze, darzę jakąś szczególną sympatią. Prawie od zawsze też się nimi opiekuję. Lata doświadczeń spowodowały, że mam do nich wyważony stosunek. Nie pozwalam „wejść sobie na głowę”, ale równocześnie troszczę się o nie najlepiej jak umiem, bo wyznaję zasadę, że jak się komuś coś obiecało, to należy słowa dotrzymać.
 Nie zawsze próby dotrzymania złożonej obietnicy przychodzą bez wysiłku. Psy jak i ludzie mają różne charaktery. I mogą także chorować na choroby umysłowe, o czym kilkakrotnie mogłam się przekonać.

Pierwszy mój pies wzięty był z azylu. To był wielki, wilczuro-podobny mieszaniec, zgarnięty w wieku 6 miesięcy z działek, gdzie ktoś go przykuł łańcuchem do budy i zostawił, mając pewno nadzieję, że się sam wyżywi trawą i korą drzew.
 Miły i bezkonfliktowy szczeniak wyrósł na wielkie agresywne bydle. Namiętnie gryzł się z psami i atakował ludzi. Do dziś pamiętam historię, jak 30 lat temu na wakacjach w Rowach, zaraz zresztą po tym jak żeśmy przyjechali, pogryzł się z równie agresywnym rottweilerem, który wylazł z posesji przez dziurę w płocie. Rottweiler, sam pokieraszowany, mojemu psu wyszarpał skórę w okolicach odbytu , aż gruczoły przyodbytnicze wylazły na wierzch. Kwalifikowało się do szycia, szczęśliwie  zarosło samo bez komplikacji.

Prot, bo takie wdzięczne imię dostał po lekturze książki Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku, nienawidził mężczyzn, a w szczególności starych mężczyzn. Rzucał się bez ostrzeżenia i łapał za spodnie i buty. Pomimo że nosił kaganiec, nie jednemu narobił stracha. Niestety, miał w swojej karierze również pogryzienia ludzi. Dziś pewno przez niego wylądowałabym w kryminale albo dostała zawału. Ale wtedy miałam 18 lat i inne spojrzenie na świat. Mam wrażenie, że inni też byli ludzie. Przy tej całej swojej agresji, w domu był wesołym, mądrym, przyjaznym psiakiem.
I miał jedną miłość i cel istnienia.  Godzinami gonił za piłką, jak nikt się z nim nie chciał bawić, bawił się sam, popychając nosem i naskakując na kamień, tak że ten odlatywał na odległość.
Dożył z nami do 14 roku życia. Długo by o nim opowiadać, to był mój najukochańszy pies i żaden następny mu nigdy nie dorównał inteligencją. I agresją też :)


Po tym jak przeprowadziłam się na wieś, postanowiłam,  skoro mam warunki, uratować jakieś psie istnienie. Mając już wtedy 4 psy wybór mój padł na kaukazo-podobną sukę z likwidowanego schroniska w Olkuszu, zwanego potocznie mordownią.

Suka  w krótkim czasie po opuszczeniu bram przybytku, z nerwów opróżniła żołądek, wylewając zawartość w postaci śmierdzącej brei z kawałkami włosów i kości na tapicerkę w samochodzie. Wypuszczona w ogródku, nie dała do siebie podejść przez dwa tygodnie.
Mijał czas, a suka robiła się coraz bardziej agresywna. Upodobała sobie w szczególności jednego z psów i znęcała się nad nim w każdych okolicznościach. Zaczął załatwiać się w domu.
Kiedyś, w trakcie spaceru, będąc w  kagańcu, zaatakowała go bez żadnego powodu. Kaganiec rozleciał się, jakby był z papieru. Zaczęły się szarpać i przewracać w trawie i krzakach. Nie moglam ich rozdzielić, nie reagowały na wrzaski i uderzenia smyczą. W pewnym momencie złapała go za gardło i tak już została. Pierwszy raz na oczy ujrzałam jak pies dostaje ściskoszczęku. Ten drugi w jej zębach zaczął rzęzić.
 Dziś jak patrzę na to z perspektywy czasu, wiem, że ryzykowałam życie. Ale wtedy, nie myślałam logicznie, chciałam tylko za wszelką cenę uratować psu życie. Złapałam sukę z obrożę, skręciłam obrożę wokół dłoni i zaczęłam ją dusić.Nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły. To był duży, 40-kg pies.  Jak go puściła, dusząc ją dalej charczącą i pieniącą się z wściekłości powlokłam do domu i wepchałam do kojca. To było jakieś 100m. Byłam galareta z wysiłku i nerwów.
Zaczęłam zastanawiać się co robić. Zwrot psa do mordowni z reklamacjami nie był możliwy. Ja się po prostu jej bałam. W mojej ocenie nie była normalna. Miałam tylko nadzieję, że jej agresja jest skierowana wyłącznie na psy.

Umówiłam się z koleżanką, która wraz z mężem szkoli psy, że nauczy ją wykonywać podstawowe polecenia. Miałam w planach wedrówki  po górach. W towarzystwie takiego psa samotna kobieta mogła czuć się bezpiecznie. Chciałam dać suce kolejną szansę.
W ostatnim dniu dwutygodniowego pobytu u nich, rzuciła się, bez powodu,  na szkolącego ją mężczyznę. To był atak furiata, zęby na wierzchu i piana cieknąca z pyska.
Wspólnie podjęliśmy decyzję o tym, żeby ją uśpić.

To nie były w moim życiu jedyne drastyczne historie z udziałem psów. Wielokrotnie byłam pogryziona. Najmocniej w trakcie wakacji nad morzem, gdy właściciel kempingu, przekonany, że wszyscy goście wyjechali, spuścił z łańcucha dwa psy: owczarka niemieckiego i teriera.
Jedyne co zdążyłam zanim zaatakowały to  dwuletnią wówczas córkę schować do samochodu. Duży tylko szczekał, skacząc wokół mnie, mały doskakiwał i gryzł mnie po nogach i pośladkach. A uścisk miał mocny. 
Miałam ochotę go kopnąć, ale bałam się, że w odwecie duży pies mnie zaatakuje.
Gdy  w końcu udało mi się od nich uwolnić, byłam cała w siniakach i w ranach. Jako gratyfikację uzyskałam wgląd do książeczki szczepień i serdeczne przeprosiny.

Mimo tych wszystkich krwawych i niebezpiecznych zdarzeń, moja sympatia do psów nic nie straciła ze swej mocy. Mam psy, kocham psy i będę je mieć i kochać dopóki dam radę.
W większości przypadków są spokojne, łagodne i może nawet mają jakieś wady, ale przecież nikt nie jest idealny. Z chwilą podjęcia decyzji o posiadaniu psów, złożyłam im również milczącą obietnicę, że nie opuszczę ich aż do śmierci. A ja  lubię dotrzymywać obietnic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz