niedziela, 7 lipca 2013

Wakacje - poważne zadanie logistyczne

Wyjazd nad morze samochodem marki seicento z dwoma psami o łącznej masie 65 kg i pyskatą córeczką wymaga przygotowań logistycznych.

Po pierwsze - córeczce trzeba dać zajęcie, żeby za dużo nie gadała.
Moja córka od lat robi z dzipiesa ( Boże jak to się pisze - znów ktoś mi wytknie błędy ortograficzne).
Dwa lata temu, wymyśliłam trasę z Krakowa do Rowów z pominięciem wszystkich dużych miast. Chodziło o to, żeby w upale nie stać w korkach i nie ugotować psów w samochodzie.
Wrzuciłam w Targeo opcję drogi  najkrótszej, z pominięciem dróg płatnych. I pokazało mi trasę, którą każdy może sobie wyświetlić. Wiodła drogami trzeciej i dalszej kolejności odśnieżania, ale jakościowo nie najgorszymi. Było spokojnie, mało ruchliwie, bez tirów z wyjątkiem okolic Łodzi i innych dużych miast, które nie mają obwodnicy,  a które tiry objeżdżały bocznymi drogami.


Żeby nie zabłądzić, bo wtedy nie miałam jeszcze nawigacji, wydrukowałam z Targeo w dużym powiększeniu mapy poszczególnych miejscowości i skrzyżowań dróg, zaznaczając na czerwono trasę przejazdu. Powstała z tego spora książeczka. Moja córka śledziła trasę na mapkach i dyrygowała, jak jechać.

Jako kierowca, mam jeden poważny feler. Zasypiam za kierownicą. W czasach kiedy jeszcze jeździłam jako pasażer, wystarczyło, że wsiadłam do samochodu już spałam. Zostało mi to niestety do dzisiaj,  podróż zatem rozkładam na dwa dni. W ubiegłych latach pierwszy  nocleg przewidziałyśmy w miejscowości Pakość. Tam jest ładny kamping holenderski.  Nad jeziorem, ale do jeziora nie ma dostępu, bo przy brzegu bagno i trzciny. Komary i sami obcokrajowcy w kamperach - Holendrzy i Niemcy. Nie było gęby do kogo otworzyć. Dziura zabita dechami. Na jedną noc obleci, ale na dłużej - brrrr.



W drodze powrotnej nocowałyśmy w ośrodku Rafa nad Jeziorskiem. I to był strzał w dziesiątkę. Kamping w połowie drogi. Olbrzymi teren, dostęp do jeziora - można się kąpać. Huśtawki, żaglówki.  Możliwość nocowania, po wcześniejszej rezerwacji, w drewnianych domkach lub przyczepach kampingowych. Przyjmują w gości psy.




Po drugie - zapakować sie do takiego malutkiego samochodu nie jest łatwo, zwłaszcza, gdy dziecię zabiera walizkę ciuchów, w których zresztą potem wogóle nie chodzi. Bagażnik też malutki, jak na malutkie auto przystało, nic się w nim nie mieści, na tylnym siedzeniu  dwa wieprzki, też nic nie wlezie.

Kupiłam bagażnik na dach. Nie żaden box. Pusty box  waży 20 kg, a moje autko na dach może wziąć tylko 30 kg. Zwykły bagażnik jak do malucha, którym jeżdziliśmy nad morze w dawnych czasach.
Z uwagi na to, że nikt  z takim bagażnikiem dziś nie jeździ, bo to obciach przecież, nie idzie kupić  żadnej wodoodpornej torby. Trzeba sobie radzić samemu. Kiedyś przykryłam bagaże niebieską plandeką z Castoramy. Fruwała na wietrze, że  wszyscy się za mną oglądali. Żółty odrzutowiec z niebieską plandeką :)
 Kolejnym razem kupiłam w Ikei foliowe torby, które służą do przechowywania  pościeli  i te się sprawdziły. Są pojemne, zamykane na zamek, tanie i nie przemakają.
Nie mam śpiwora, bo puchowy z czasów młodości zeżarły mole, a te dostępne w sklepach w umiarkowanej cenie są dla mnie za zimne. A ja już starsza Pani jestem i nie mam zamiaru marznąć. No i nie mogę się przyzwyczaić do śpiwora, który przylega do ciała tak szczelnie, że się odwrócić w nim nie można. Mumia nie dla mnie niestety.
Kupiłam  w Ikei kołdrę z kaczego puchu  i pierza - wielka i ciężka ale po przystepnej cenie i ciepło pod nią i przytulnie. Do torby zmieściła się idealnie i wraz z namiotem i szmatami powędrowała na dach.
Moja córa wybrała śpiwór mumie podszyty wiatrem. Cóż gorąca dziewczyna jest.

W tym roku po raz pierwszy pojadę nad morze z nowym namiotem. Nie zdradzę na razie nazwy, bo może to szajs za ciężkie pieniądze kupiony. W zamyśle miał być duży i wysoki przedsionek i mała sypialnia.
Żeby człowiek o wzroście nie karłowatym mógł się swobodnie wyprostować.
Poprzedni namiot podarł pazurami pies w pierwszym dniu podróży. Obcięłam nożyczkami podarty fragment tropiku i zrobił się ganeczek. Niestety w czasie deszczu do środka lała się woda.


Co jeszcze biorę? Materac dmuchany, pompkę, 1,5 kg butlę gazową i jednopalnikową maszynkę, stolik (drewniany, z odkręcanymi nogami, z demobilu) i dwa krzesełka, konserwy dla psów i trochę jedzenia dla nas na drogę. Z ciuchów po parze wszystkiego. Żeby się prać dało na zmianę. Dwa garnki i patelenkę aluminiową, po dwa kubki i miseczki porcelanowe, łyżeczka szt 1,  dwie łyżki i dwa widelce. Nóż i deseczka do krojenia. No i komputer, żeby zabić chwilową nudę.

Gdzie się to wszystko mieści? Jakoś to upycham. Trochę da się włożyć pod siedzenia, resztę do bagażnika.

Po trzecie, trzeba wymyślić jaką trasą jechać i o jakiej porze dnia i nocy. Aktualnie rozmyślam nad jazdą w nocy. To z uwagi na obecność psów. Jazda w upale samochodem bez klimatyzacji to jest męka pańska, dla mnie również. W zeszłym roku dla ochłody musiałam psy polewać  wodą. Mam już lekki uraz.
Przy wariancie nocnym wchodzi w grę jazda główną drogą. Musi też być odpowiednia pogoda.
Rozważam również możliwość wyjazdu o 2 00 w nocy . O trzeciej robi się już jasno, zdążę dojechać do Olkusza. Do Łodzi jest ode mnie 279km,  powinnam dojechać w  cztery godziny.O szóstej rano  rano nie będzie jeszcze upału i nie powinno być korków. A co potem. Nie wiem. Są jeszcze po drodze Bydgoszcz i Toruń gdzie pewno też są korki.
Wszystko zależy od pogody, a tego wcześniej przewidzieć się nie da. Więc chyba na razie przestanę się nad tym zastanawiać.

No i po czwarte - trzeba znaleźć opiekunkę dla pozostających psów i kotów, która równocześnie przypilnuje domu. Ten problem, przynajmniej na razie, mam  z głowy.  Pare lat temu, dzięki umieszczonemu na  portalu Praca.pl ogłoszeniu, znalazłam dziewczynkę, która zajmuje się domem i zwierzakami w czasie mojej dwutygodniowej nieobecności. Niestety spokojna głowa kosztuje  i wypłacane wynagrodzenie trzeba wliczyć do budżetu, przewidzianego na wyjazd.

 Kto z Was ma jakiś przemyślenia na temat organizacji wakacji i podróży i zechce się nimi podzielić?

2 komentarze:

  1. I biorę jeszcze dwa czajniki, malutki aluminiowy, do gotowania wody na gazie w czasie podróży i elektryczny do używania na kampingu.
    I chyba jeszcze w tym roku wezmę kuchenkę elektryczną jednopalnikową, bo się odchudzam i czeka mnie dietetyczne gotowanie zamiast kalorycznego gotowego jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. sam robię ten patent z targeo

    OdpowiedzUsuń