niedziela, 24 marca 2013

I tylko koni mi żal

Konie- to jedno z tych nie zrealizowanych marzeń.

Nie wiem w jakim stopniu genetyka wpływa na nasze życie, ale w przypadku koni mogę powiedzieć, że miłość do nich wyssałam z mlekiem matki, a właściwie dziadka.

Dziadek był oficerem X Pułku Ułanów Litewskich.


Na studiach w ramach wychowania fizycznego mieliśmy jazdę konną. To była całkowita porażka. Nie tylko nie nauczyłam się jeździć konno, ale wręcz zaczęłam się koni bać. Tamtejsze konie były znarowione, gryzły i kopały. Zamiast jeździć, czyściliśmy im kopyta i wyrzucaliśmy gnój. Była z nas - studentów - po prostu darmowa siła robocza.
Pamiętam jedną  klacz, przed którą  wzajemnie się ostrzegaliśmy. Jak się jej czyściło tylne kopyta i człowiek pozostawał z zadkiem wypiętym w kierunku jej głowy , ta odwracała się i gryzła w wypiętą część ciała.

Na praktykach pracowałam w stajniach. To było stado kilkunastu koników polskich, które luzem zamykane były na noc, w dzień pasły się na łące. Zapanować nad takim stadem to była sztuka. Problem był zwłaszcza, jak trzeba było je nakarmić. Koryta były umieszczone na końcu stajni, konie były po nocy tak wygłodzone, że stały murem i nie dawały wejść do środka. Sięgąjąc łbami do wiadra z owsem, przepychały się wzajemnie, gryzły i kopały. A ja biedna z tym wiadrem musiałam przejść przez całą stajnie i wrzucić owies do koryta.

I wtedy moja miłość do koni wygasła na wiele lat, choć nigdy nie umarła. Przez te lata nie było osoby w moim otoczeniu, która dałaby mi kopa w tyłek i powiedziała "dasz rade". I dlatego konno  nie jeżdżę i już  jeździć nie będę. Na wszystko w życiu jest czas, dla mnie czas na naukę jazdy konnej bezpowrotnie minął.

Czasami  tylko tak sobie marzę, jakby to wspaniele było wsiąść na konia i pogalopować przed siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz