niedziela, 10 marca 2013

Jak zbudowałam dom - część II


 Uzyskanie pozwolenia na budowę, to już był „pikuś”.

W planie zagospodarowania przestrzennego warunkiem uzyskania pozwolenia na budowę było
przeprowadzenie badań geologicznych gruntu.

Wiedziałam już wtedy, że działka, przynajmniej w części, leży na czerwonych łupkach. Studnia w trakcie kopania zaczęła  zawalać się na głębokości 6m, miejscowi powiadali, że kiedyś ze zbocza zeszła ziemia.

Czerwony łupek charakteryzuje się tym, że pod wpływem powietrza kruszy się na żwir, a pod wpływem wody robi się z niego gliniasta maź.
Badania geologiczne wykazały, że grunt na działce układa się warstwami. Grunt gliniasty z domieszką piaskowca przeplata się z czerwonym łupkiem. Na szczęście warstwy ułożone były w stosunku do siebie pionowo. Taki układ nie groził osuwiskiem. Jeżeli warstwy leżą jedna nad drugą, warstwa piaskowca w sprzyjających warunkach ma szansę osunąć się na warstwie łupka.
Na tej części działki, gdzie planowałam budowę był na szczęście piaskowiec.

Budowę zaczęłam w kwietniu 2006r. Teren pod budowę był trudny. Wąska, w zasadzie wisząca na zboczu, nieutwardzona droga dojazdowa, wykluczała wjazd jakimkolwiek ciężkim sprzętem. W tym czasie, jak na złość mocno padało. Koparka, która zaczęła kopać dół pod fundamenty, w dole tym została na tydzień, bo zamienił się w błotnista sadzawkę. Wracała do wsi polami, bo drogą się nie dało zjechać.


 Budowa prowadzona była jak za króla Ćwieczka. Była to kompletna partyzantka. Gruszki z betonem stawały na ulicy, beton przelewany był na przyczepę ciągniętą przez traktor, a następnie rozlewany taczkami. Płyty nad piwnicą i pierwszą kondygnacją budowlańcy wylewali w największe upały. Beton twardniał zanim został wylany. Zabrakło wody w studni. Panowie pili i rzucali butelki za siatkę.
Mimo tych wszystkich przeciwności jesienią 2006r dom stał w stanie surowym zamkniętym.


Dziś oceniając budowę z perspektywy czasu zastanawiam się jak dałam radę. Finansowo i fizycznie. Miałam 50 tys zł oszczędności i książeczkę mieszkaniową za którą dostałam 20 tys. zł.
Ta kwota plus zgromadzone materiały pozwoliły mi postawić dom w stanie surowym zamkniętym.

Oczywiście nie dałabym rady sama. Budowę prowadziła miejscowa ekipa budowlańców. Nie wystawiali faktur, nie mieli wiedzy o nowych technologiach, szli na uproszczenia  i prowadzili równocześnie kilka robót, Ale dom postawili, a ja nie wymagałam od nich żadnych cudów. Dom budowany był metodą tradycyjną z tradycyjnych materiałów.

Pomagał mi sąsiad, starszy człowiek - złota rączka. Dysponował traktorem z przyczepą i chęciami do roboty. Woził materiały, pomagał je wyładować i ułożyć na działce.
Pustaki betonowe wibroprasowane ważyły po 35 kg każdy. Było ich 1200szt.
To była ciężka fizyczna praca. Dziś wysiada mi kręgosłup i stawy.

Oczywiście nie udało mi się uniknąć pułapki kredytu. Zmęczona wieloletnim oczekiwaniem, chciałam jak najszybciej zamieszkać w nowym domu.
Dziś nie wiem dlaczego tak się śpieszyłam. Nie było żadnego uzasadnienia. Miałam dach nad głową.

Wzięłam kredyt na kwotę 50 tys zł ze spłatą rozłożoną na 10 lat. W ramach tej kwoty zrobiłam prąd, tynki, wylewki, postawiłam piec i kominek, wykończyłam strop poddasza.

W 2008r postanowiłam przenieść się na wieś na stałe. Bez pozwolenia na użytkowanie, bieżącej wody, kanalizacji, ocieplenia.
Pierwsze dwie zimy to była szkoła przetrwania. W domu, mimo palenia, zamarzała szmata w zlewie . Trzeba było myć się w miednicy, wodę nosić w wiadrze ze studni, a z potrzebą chodzić do sławojki na polu.
Śnieg sięgał do pasa, a mróz do  -25stopni. Zamarzał akumulator, a samochód zostawiony na ulicy rano był zawalony śniegiem przez odśnieżarkę do połowy drzwi.
 Byłam już wtedy szczęśliwą posiadaczką psów . Ewakuacja do miasta nie wchodziła w grę.  Zaparłam się. W rodzinie robili zakłady ile wytrzymam.


W ciągu dwóch lat wykończyłam dom od wewnątrz. Zrobiłam gładzie i wymalowałam ściany. Ułożyłam panele i gresy na podłodze, ściany w kuchni wyłożyłam płytkami. Sama.
Płytki na ścianie to "Opoczno z lat 70-tych", które dostałam w spadku od rodziny, pozostałe dokupiłam, bądź dostałam od znajomych za przysłowiową czapkę gruszek.
Fachowcy zrobili wodę i kanalizację, wykopali szambo i dziurę pod oczyszczalnię ścieków.
Oczyszczalnię kamieniami wypełniłam sama. Dużo ci u nas kamieni, oj dużo.

 
Rok 2010 był rokiem przełomowym. Całą wiosnę padały deszcze. W bliższym i dalszym sąsiedztwie zaczęła się zsuwać ziemia. Zachodnia ściana budynku, zalewana przez wodę pokryła się pleśnią.
Nie miałam, już wtedy żadnych oszczędności.  Nie miałam wyjścia. Przy pomocy pożyczki udzielonej z kasy zapomogowo - pożyczkowej ociepliłam zachodnią i północną ścianę. Tylko dwie. Zarżnęłam się finansowo na amen.
Dom przetrwał kataklizm. Mimo, że działka leży częściowo na łupkach. Byłam spokojniejsza, dzięki zrobionym badaniom geologicznym, choć miałam świadomość, że ziemia może czasami osunąć się na dużej głębokości.  Zresztą po drugiej stronie góry zeszło całe zbocze wraz z lasem.

W 2011r ociepliłam dwie kolejne ściany i na tym etapie się zatrzymałam.Wydawało się, że moje możliwości finansowe się wyczerpały.
cdn.


5 komentarzy:

  1. Poleciłem to swoim czytelnikom na nowym technoblogu :)
    Fajna opowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, to jeszcze nie koniec niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dlaczego niestety, chyba swój dom masz :) marzenie spełnione?

      Usuń
    2. Użyłam sformułowania "niestety", żeby zaakcentować, że to nie koniec kłopotów :)

      Usuń
  3. Czytam jak powieść sensacyjną. Twarda z Ciebie babka.

    OdpowiedzUsuń