poniedziałek, 18 marca 2013

Zamiast podsumowania

Kończąc serię opowieści o budowie domu, chciałam wyjaśnić, dlaczego kiedyś rozpoczełam budowę domu na wsi. Bez pieniędzy, wbrew rodzinie, logice i zdrowemu rozsądkowi. Dlaczego obecnie mieszkam w nim sama, choć mogłabym mieszkać w mieście.

Czy rozczaruję wszystkich, gdy powiem - nie wiem. Marzyłam o budowie domu od wczesnej młodości, ale nie wszystkie marzenia przecież się spełniają. Niektóre  nigdy nie doczekają się realizacji.
Czasem gdy opowiadam, jak wygląda moje życie, ludzie nie mogą zrozumieć, dlaczego dobrowolnie skazałam się na takie wygnanie i harówkę. Odpowiadam im wtedy, że można życie spędzić na kanapie z pilotem w ręku i żyć życiem serialowych bohaterów, a można też z życiem wziąć się za bary i znajdować  w tym przyjemność. Wszystko zależy od punktu widzenia
.
Wstaję o 3 rano. Tak tak moi Państwo. O trzeciej.
Pomijając fakt, że genetycznie jestem zaprogramowana na rannego ptaszka, rano mam szereg obowiązków do wykonania, zwłaszcza w zimie, a pracę zaczynam o szóstej.
Rano palę w piecu i kominku, żeby nie  wychłodzić chałupy na amen. Rano gotuję jedzenie dla psów i zupę na obiad, rano lubię napić się kawy i sobie po prostu posiedzieć. Rano nie lubię się spieszyć.


Na wsi kaprysy przyrody są  odczuwalne bardzo dotkliwie. Śnieg po pas, ulewny deszcz czy porywisty wiatr dotyka człowieka osobiście gdy trzeba odkopać 200-metrowy odcinek drogi ze śniegu, zbierać rozbite dachówki i ścierać wodę z podłogi, która leje się przez dziurawy dach.
Nie da się zadzwonić z pretensjami i zarządać naprawy czy odśnieżenia. Trzeba to po prostu zrobić samemu, albo zapłacić, choć czasem nie ma komu. Bo dziś nikt nie przyjdzie do pracy za stówę.
To hartuje, zmusza do wysiłku fizycznego, nie pozwala człowiekowi zardzewieć i obrosnąć tłuszczem w nadmiarze.

Życie na wsi to jest nie kończąca się walka. Walka z przeciwnościami losu, z przyrodą, urządzeniami technicznymi.  To jest ciągła robota, której człowiek nie jest w stanie przerobić.
I wreszcie jest to wygnanie, zwłaszcza dla dzieci, ale gdy człowiek podejmuje decyzję świadomie  i się z tym wszystkim godzi,  życie na wsi to jest przygoda życia.
To jest jak udział w nie kończącym się maratonie. To jest radość, adrenalina, zwątpienie, sukces.

Ja  w mieście się dusiłam. Kocham wolność i przestrzeń, moi przodkowie prawdopodobnie żyli na stepach Mongolii. Jestem z natury samotnikiem. Towarzystwo ludzi w nadmiarze mnie męczy. Miasto mnie męczy. W mieście się nudzę.
Dlatego zbudowałam dom na wsi. Własny dom daje mi namiastkę wolności i poczucie bezpieczeństwa.

Wydaje mi się, że w tym zwariowanym świecie, w przyszłości tylko ziemia będzie się liczyć.Kocham ziemię.
Najchętniej kupiłabym kilka hektarów. Całą górę, na której stoi mój dom. Ale nie kupię, chyba, że w kolejnym wcieleniu.

Mieszkając na wsi, człowiek cały czas się rozwija, nabywa nowe umiejętności praktyczne.Trzeba umieć zapalić w kominku i posługiwać się siekierą . Obsługa piły elektrycznej, wiertarki, szlifierki kątowej nie ma dla mnie tajemnic.
Wiele rzeczy sama naprawiam, choć w większości przypadków nie wiem jak. Ale próbuję, a jak nie wychodzi, zbieram to do kupy i zawoże do naprawy. Ale czasem się udaje, co daje naprawdę dużą satysfakcję. I oszczędność pieniędzy oczywiście. Mam kilka spektakularnych sukcesów. Wymieniłam balon w hydroforze, naprawiłam pedał od maszyny do szycia, wymieniłam termostat w lodówce :)

Życie na wsi jest tanie, tańsze niż w mieście. Nie trzeba płacić czynszu, funduszu remontowego. Można sobie wyhodować coś w ogródku.


Żyjąc na wsi  ma się wpływ na wydatki w dużo większym stopniu niż w mieście. Człowiek nie jest uzależniony od centralnie dystrybuowanych mediów, co powoduje, że w razie jakieś awarii, bądź kataklizmu (a tego nigdy nie da się wykluczyć) ma szanse przeżyć bo ma dostęp do wody, ma na czym ugotować, a drewno w ostateczności znajdzie w lesie. I najczęściej ma też co zjeść bo na wsi wręcz należy robić zapasy.

Emeryt na wsi jest w stanie podołać wydatkom.Wiem, że jako emeryt, nie dam rady utrzymać mieszkania w mieście.

Wieś jest piękna.





Siedzę sobie w tej chwili w kuchni. Pod blachą huczy ogień. Na kolanach leży kot. Jest cudnie.

5 komentarzy:

  1. W porównaniu do twoich wyzwań, moje wydają mi się śmiesznie dziecinne. Szacun i kapelusze z głów:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co powiedzieć, czuję się zażenowana :)

    OdpowiedzUsuń
  3. życie w dużym mieście wiąże też ze sobą dużo korzyści: wszędzie jest blisko, jesteśmy anonimowi i nie zna nas cała wieś, dużo rozrywek: kino, teatr, galeria handlowa, znajomi mieszkający w innym bloku, szkoła, praca. moim zdaniem miasto to taka dżungla, w której jest wszystko, tylko ukryte za betonowymi liśćmi. miasto daje mi to, czego oczekuje od życia osoba młoda. Pozdrawiam.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlatego napisałam, że dla młodego człowieka wieś to jest wygnanie. Ale spojrzenie na życie człowiekowi z czasem się zmienia. Zobaczysz sama :)

    OdpowiedzUsuń